Rozmowa z prof. Grzegorzem Wielgosińskim, autorem podręczników oraz wielu publikacji naukowych krajowych i zagranicznych, ekspertem w dziedzinie przekształcania odpadów.
Zakład Komunalny w Opolu będzie realizował projekt Centrum Zielonej Transformacji, którego jednym z elementów jest instalacja termicznego przekształcania odpadów. Budzi to duże emocje mieszkańców. W przestrzeni publicznej funkcjonuje ten temat jako spalarnia. Czy rzeczywiście instalacja termicznego przekształcania to spalarnia?
Grzegorz Wielgosiński: I tak, i nie. Z jednej strony możemy to nazywać „instalacją termicznego przekształcania odpadów”, “zakład produkcji energii z odpadów”, „elektrociepłownie odpalane odpadami”. Możemy to też nazwać spalarnią, przy czym spalarnia generalnie kojarzy się tylko z prostym spaleniem i unieszkodliwieniem odpadów, natomiast takich instalacji się praktycznie nie buduje. Zawsze staramy się odzyskać energię zawartą w odpadach, a więc bliżej nam do elektrociepłowni opalanej odpadami, niż do takiej prostej najzwyklejszej spalarni opadów.
Jaki realny wpływ ma taka instalacja na środowisko?
Niewielki, bo funkcjonujące przepisy prawne wymuszają minimalizację oddziaływania na środowisko znacznie bardziej, niż w przypadku znanych nam i akceptowanych obiektów opalanych węglem czy biomasą. W związku z tym to oddziaływanie jest znacznie mniejsze i bardzo ściśle przestrzegane i kontrolowane.
No właśnie, mówimy o kontroli, ale jeżeli sprawdzimy informacje w Internecie, to pojawia się dużo informacji na temat emisji dioksyn i furanów. Budując instalację możemy być pewni, że dioksyny nie będą nam zatruwać otoczenia?
Dioksyny to związki chemiczne, które powstają praktycznie we wszystkich procesach spalania, również innych procesach wysoko temperaturowych, np. hutniczych czy produkcji koksu. Towarzyszą nam od niepamiętnych dziejów, próbki dioksyn odnajdujemy w osadach geologicznych datowanych nawet 3000 lat temu na obecnych terenach ziem polskich. Emisje dioksyn są minimalne. Stężenie dopuszczalne w spalinach to jedna dziesiąta nanograma na metr sześcienny.
Co to znaczy jedna dziesiąta?
W dymie papierosowym stężenie dioksyn jest od 2 do 20 nanogramów w m3, czyli wielokrotnie więcej, niż w dymie ze spalarni odpadów. Udział spalarni odpadów w całkowitej emisji dioksyn jest poniżej jednego procenta krajowej emisji. A dominuje spalanie w piecach domowych. Czasami są ciekawe przypadki. Kilka lat temu robiono badania w uzdrowisku Rabka Zdrój. Stężenie dioksyn mniej więcej trzykrotnie przekraczały wartości dopuszczalne. A w rejonie Rabki nie ma żadnej spalarni odpadów, za to nie brakuje domowych pieców. Zatem stereotyp spalarnia odpadów równa się dioksyny odłóżmy między bajki.
W takim razie z czego wynika tak duża ilość informacji w sieci, że mają negatywny wpływ na ludzi? To efekt niewiedzy? A może jest celowym działaniem pewnych grup osób?
Z jednej strony na pewno to wynik niewiedzy, dlatego że taki pogląd dominował w latach 90. i z tych lat pochodzi wiele materiałów, które w dalszym ciągu znajdują się w Internecie. Wtedy rzeczywiście emisja dioksyn ze spalarni była bardzo duża. Badania, które prowadzono po roku 2000 pokazały, że wiele mitów na temat toksyczności dioksyn jest nieprawdziwa. Pojawiające się publikacje o możliwym wpływie dioksyn na organizm człowieka bywają, delikatnie mówiąc, ułomne. Nie analizowane są np. zupełnie inne źródła emisji dioksyn, które mogą wystąpić w okolicy. Co więcej, nie analizowane są źródła innych kancerogenów (czynników przyczyniających się przez mutację materiału genetycznego do rozwoju choroby nowotworowej). 96% w Polsce pochodzi z domowych pieców. One są oczywiście nagminnie przekraczane w okresie zimowym, zwłaszcza w małych miastach i miasteczkach południowej Polski.
Dlaczego budowa centrów wydzielonej transformacji czy instalacji termicznego przetwarzania odpadów wciąż w naszym kraju uznawana jest za innowacyjną i nowatorską, natomiast w innych krajach Europy są to popularne rozwiązania?
To kwestia niewiedzy, bo przecież w całej Europie funkcjonuje 500 tego typu instalacji. Niektóre znajdują się prawie w centrum miasta i nikomu to nie przeszkadza. My zaś częściej wierzymy w to, co usłyszeliśmy od znajomego, a nie z publikacji, w której wypowiada się specjalista. Trzeba wierzyć autorytetom. W Polsce mamy w tej chwili funkcjonujących 8 typowych zakładów termicznego przekształcania odpadów. Dziewiąta instalacja w Zabrzu, tzw. kocioł wielopaliwowy, spala pokaźne ilości odpadów. Można pojechać i zobaczyć. I to jest najważniejsze, chcieć pojechać i zobaczyć. W 2010 r., kiedy w Łodzi było dosyć blisko do budowy spalarni odpadów, pojechała wycieczka mieszkańców, samorządowców i władz miasta zobaczyć spalarnię w Wiedniu. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Łodzi, połowa była przeciwna. W powrotnej drodze nie było nikogo przeciwnego. Zobaczyli i uwierzyli.
U nas przeciwnicy twierdzą, że może obyć się bez spalarni. Odpadów będzie coraz mniej i tak naprawdę rozwiązanie obecnie stosowane, spalanie, zupełnie wystarczy.
Czy w Opolu musi być zakład? Może być kawałek dalej, może być gdziekolwiek indziej, ale gdzieś te odpady muszą pojechać. Jest szansa, że taka instalacja da szansę na tańszą gospodarkę odpadami. Zamiast kotła palonego węglem czy biomasą stawiamy kocioł opalany odpadami frakcją kaloryczną wytworzoną z odpadów lub bezpośrednio odpadami. Za węgiel trzeba zapłacić ciepłowni. Obecnie ponad 1000 zł za tonę, za biomasę powyżej 700 zł, za zrębki to prawie 2 000 za pelet. Emisje wielu zanieczyszczeń są znacznie mniejsze ze spalarni odpadów termicznego przekształcania czy z elektrociepłowni opalanych odpadami. Najważniejsze, aby zdać sobie sprawę, że to nie jest przeciw nam, tylko dla nas. Daje szansę na obniżenie, albo przynajmniej ustabilizowanie ceny za odpady i na pewno czystsze powietrze.
Panie profesorze, kluczowe pytanie. Zdecydowałby się pan na zamieszkanie przy takiej instalacji termicznego przekształcania odpadów?
Oczywiście, mnie to w żadnym wypadku nie przeszkadza, bo ja wiem, że to jest po pierwsze bezpieczne, a po drugie znacznie mniej oddziałuje niż istniejąca dzisiaj w tym miejscu ciepłownia węglowa czy masowa. Chciałbym, żeby właśnie takie przekonanie było powszechne, że mnie to nie szkodzi. W Kopenhadze mniej więcej kilometr od pałacu Królewskiego i parlamentu jest spalarnia 400 tys. ton na rok. Wcześniej była stara spalarnia 210 tys., którą zlikwidowano. Sto metrów od nowej spalarni są osiedla mieszkaniowe. A na dachu spalarni zrobiono stok zjazdowy, jedyny w Danii, która ma płaskie ukształtowanie terenu. Będąc w Szwajcarii w miejscowości Biel zobaczyłem jakiś podobny budynek. Pomyślałem, że chyba spalarnia odpadów. Patrzę potem na mapę i 100 metrów od spalarni stoją 12-piętrowe wieżowce. Szwajcarom to nie przeszkadza.
Rozmawiała Daria Strąk